— Gdyby służył Turkom, nazywałby Rzym gniazdem zabobonów! — odpowiedział książe Heski.
— Wtedy Polacy wyszlą niezawodnie od siebie posłów do księży: — mówił dalej Weyhard — owa partya w klasztorze, która dawno się chce poddać, pod wpływem przerażenia, ponowi swe usilności i kto wie, czy nie zmuszą przeora i opornych do otworzenia bram.
— „Zginie miasto Pryjama przez podstęp boskiego Laertydy…“ — począł deklamować książe Heski.
— Dalibóg, czysta historya trojańska, a jemu się zdaje, że coś nowego wymyślił! — odpowiedział Sadowski.
Lecz Müllerowi rada podobała się, bo w samej rzeczy nie była złą. Partya, o której Wrzeszczowicz wspominał, istniała w klasztorze. Nawet niektórzy księża słabszego ducha do niej należeli. Prócz tego przestrach mógł się rozszerzyć pomiędzy załogą, ogarnąć nawet tych, którzy dotąd chcieli się bronić do ostatniej kropli krwi.
— Popróbujemy, popróbujemy! — mówił Müller, który jak tonący chwytał się każdej deski i łatwo od rozpaczy przechodził do nadziei. — Ale czy Kaliński albo Zbrożek zgodzą się jeszcze posłować do klasztoru, czy uwierzą w ów podkop i czy zechcą księżom o nim oznajmić?
— W każdym razie Kuklinowski zgodzi się — odrzekł Wrzeszczowicz — ale lepiej będzie, żeby i on wierzył naprawdę w istnienie przechodu.
Wtem tętent rozległ się przed kwaterą.
— Owóż i pan Zbrożek przyjechał! — rzekł książe Heski, spoglądając przez okno.
Po chwili w sieni zabrzęczały ostrogi i Zbrożek