— Bo, mówiąc prawdę, dość mamy wszyscy tego oblężenia!
— Ufam, że ono wkrótce się skończy.
— Tylko pytanie: jak? Zresztą, wziąć tę twierdzę jest teraz taką samą klęską, jak od niej odstąpić.
Tymczasem dojechali do stodółki. Müller zsiadł z konia, za nim wszyscy oficerowie i weszli do wnętrza. Kuklinowskiego zdjęli już żołnierze z belki i okrywszy kilimkiem, położyli nawznak na resztkach słomy. Trzy ciała żołnierskie leżały wpodle, ułożone równo obok siebie.
— Tych pomordowano nożami — szepnął Zbrożek.
— A Kuklinowski?
— Na Kuklinowskim ran niemasz, jeno bok ma spieczony i osmalone wąsy. Musiał zmarznąć, albo zatchnął się, bo własną czapkę dotychczas w zębach trzyma.
— Odkryć go!
Żołnierz podniósł róg kilimka i okazała się twarz straszna, nabrzmiała, z wytrzeszczonemi oczyma. Na resztkach osmalonych wąsów sople powstałe ze zlodowaciałego oddechu pomieszały się z kopciem i utworzyły jakby kły sterczące z ust. Twarz to była tak ohydna, że Müller, lubo przyzwyczajony do wszelkiego rodzaju okropności, wzdrygnął się i rzekł:
— Zakryj coprędzej! Straszne! Straszne!
Posępna cisza zapanowała w stodółce.
— Pocośmy tu przyjechali? — pytał spluwając książe Heski — przez cały dzień nie tknę jedzenia.
Nagle Müllera opanowało nadzwyczajne jakieś rozdrażnienie, graniczące prawie z obłędem. Twarz mu zsiniała, źrenice rozszerzyły się, zęby poczęły