dzi księdza Kordeckiego, na list Müllera, który obejmował propozycyą okupu, a był wysłany od rana.
Przyszło długo czekać. Müller udawał wesołość, ale przymus był widoczny w jego twarzy. Nikt z oficerów nie mógł usiedzieć na miejscu. Wszystkie serca biły niespokojnie.
Książe Heski i Sadowski stali pod oknem, rozmawiając zcicha.
— Co waszmość myślisz? zgodzą się? — zapytał pierwszy.
— Wszystko za tem mówi, że się zgodzą. Ktoby nie chciał pozbyć się tak straszliwego bądźcobądź niebezpieczeństwa za cenę kilkunastu tysięcy talarów, zwłaszcza, że mnisi światowych ambicyj i żołnierskich honorów nie mają, a przynajmniej mieć nie powinni. Boję się tylko, czy jenerał za wiele nie zażądał.
— Ile zażądał?
— Czterdzieści tysięcy talarów od mnichów, a dwadzieścia od szlachty. No! ale w najgorszym razie będą się chcieli potargować.
— Ustępujmy, na Boga, ustępujmy! Gdybym wiedział, że nie mają pieniędzy, wolałbym im ze swoich pożyczyć, byle chociaż z pozorem honoru pozwolili nam odejść.
— A ja powiem waszej ks. mości, że lubo tym razem uznaję radę Wrzeszczowicza za dobrą i wierzę w to, że się okupią, taka mnie gorączka trawi, że wolałbym dziesięć szturmów, niż to oczekiwanie.
— Uf! masz waszmość słuszność. Ale ten Wrzeszczowicz jednak… może zajść wysoko…
— Choćby na szubienicę.
Rozmawiający nie odgadli. Hrabiego Weyharda