nimi kilka partyj posłali, to z tych żaden człowiek nie wrócił. Teraz pan Woyniłłowicz ono chłopstwo wspomógł, sam zaś do pana marszałka do Lubomli poszedł i z jego się wojskami połączył.
— Zali pan marszałek Lubomirski przeciw Szwedom stoi?
— Różnie o nim gadali, że się i na tę i na tę stronę namyślał, ale jak już poczęto w całym kraju na koń siadać, tak i on się na Szwedów zawziął. Możnyto pan i siła złego może im uczynić! Sam on jeden mógłby z królem szwedzkim wojować. Powiadają też ludzie, że do wiosny ani jednego Szweda w Rzeczypospolitej nie będzie…
— Da Bóg, że się to stanie!
— Jakże ma być inaczej, wasza miłość, skoro za oblężenie Częstochowy wszyscy się przeciw nim zawzięli. Wojsko się buntuje, szlachta bije ich już, gdzie może, chłopstwo się w kupy zbiera, a do tego Tatarzy idą, idzie chan z własną osobą, który Chmielnickiego i Kozaków pobił i obiecał ich zeszczętem zetrzeć, chyba, że na Szwedów ruszą.
— Ale i Szwedzi mają jeszcze znacznych stronników między panami a szlachtą?
— Ten się ich jeno trzyma, kto musi, a i tacy pory tylko wyczekują. Jeden książe wojewoda wileński szczerze do nich przystąpił, to też na złe mu to wyszło.
Kmicic aż konia wstrzymał i jednocześnie za bok się uchwycił, bo go ból srogi przeszył.
— Na Boga! — zawołał, stłumiwszy jęk — gadajże mi, co się z Radziwiłłem dzieje? Zali ciągle siedzi w Kiejdanach?