Kmicic odwrócił nieco twarz, by ukryć nagłe pomieszanie.
— Może na sejmiku jakim. Często mnie nieboszczyk rodzic brał ze sobą, bym się praktyce publicznej przypatrywał.
— Może być… Twarz waćpańska pewno mi nie obca, chociażeś wtedy tej kresy nie miał. Patrz jednak waćpan, jako memoria fragilis est, toż mnie się przewiduje, że cię wtedy inaczej zwali?
— Bo lata pamięć mącą — odparł pan Andrzej.
Zaczem weszli do innej komnaty. Po chwili pan Tyzenhauz wrócił przed oblicze królewskie.
— Upieczon, miłościwy królu, jako na rożnie! — rzekł. — Cały bok ze szczętem przypalony!
Więc gdy zkolei i Kmicic wrócił, król wstał, ścisnął go za głowę i rzekł:
— Nigdybyśmy nie wątpili, że prawdę mówisz i zasługa twoja, ani ból darmo nie przeminie.
— Dłużnikami twymi jesteśmy — dodała królowa, wyciągając doń rękę.
Pan Andrzej przyklęknął na jedno kolano i ucałował ze czcią dłoń królowej, która go jeszcze pogładziła jako matka po głowie.
— Ale jużże się na pana kanclerza nie gniewaj — rzekł znowu król. — Po prawdzie, nie mało tu było zdrajców, albo takich, którzy pletli trzy po trzy, a do urzędu kanclerskiego należy, żeby prawdę de publicis wydobyć.
— Coby tam mój chudopacholski gniew znaczył dla tak wielkiego człowieka — odpowiedział pan Andrzej. — I nie śmiałbym nawet mruczeć na zacnego