dziesz, wydany na igrzysko fortuny, na wszystkie zgubne terminy, jakie się przygodzić mogą, to i ja chcę przy twej osobie być, piersi za ciebie nadstawić i polec w potrzebie.
— Dziękujem za szczerą intencyą, — odrzekł Jan Kazimierz — ale uspokójże się, bo właśnie w taki sposób, jaki radzi Babinicz, najmniej narażeni będziemy.
— Co radzi pan… Babinicz, czy jak się tam nazywa, niech bierze na własną odpowiedzialność! Może mu zależy co na tem, byś wasza kr. mość bez obrony w górach się zabłąkał… Ja Boga i tu obecnych towarzyszów na świadki biorę, żem z duszy odradzał!
Zaledwie skończył mówić, gdy i Kmicic porwał się i stanąwszy panu Tyzenhauzowi twarzą w twarz, zapytał:
— Co waćpan rozumiesz przez te słowa?
Lecz Tyzenhauz zmierzył go dumnie oczyma od stóp do głowy.
— Nie sięgaj do mnie głową, mopanku, bo nie dosięgniesz!
A na to Kmicic już z błyskawicami w oczach:
— Nie wiadomo, komu to byłoby za wysoko, gdyby…
— Gdyby co? — spytał, patrząc na niego bystro Tyzenhauz.
— Sięgałem do wyższych, niż waszmość!
Tyzenhauz rozśmiał się.
— A gdzieś ich waszmość szukał?
— Zamilknijcie — rzekł nagle król, zmarszczywszy brwi. — Nie rozpoczynać mi tutaj swarów!…
Jan Kazimierz czynił wrażenie takiej powagi na wszystkich otaczających, że obaj młodzi umilkli i zmie-