że na tak straszny występek niktby się nie odważył, nawet z tych, którzy dziś jeszcze Szwedom służą.
— A list księcia Bogusława, miłościwa pani?
— List nieprawdę mówi! — rzekła stanowczo królowa. — Jeśli jest jaki człowiek w Rzeczypospolitej gotowy zdradzić nawet króla, to może właśnie jeden książe koniuszy, bo on jeno z nazwiska do tego narodu należy.
— Krótko mówiąc, nie posądzaj Babinicza, — rzekł król — gdyż i co do jego nazwiska musiało ci się w głowie podwoić. Możnaby go zresztą wybadać, ale jak mu tu i powiedzieć?… Jak go spytać: „jeśli nie zwiesz się Babinicz, to jak się zwiesz?“ Srodze może uczciwego człeka zaboleć takie pytanie, a głowę stawię, że on uczciwy.
— Za taką cenę nie chciałbym się, miłościwy panie, o jego uczciwości przekonywać.
— Dobrze, już dobrze! Wdzięczni ci jesteśmy za troskliwość. Jutrzejszy dzień na modlitwę i pokutę, a pojutrze w drogę! w drogę!
Tyzenhauz cofnął się z westchnieniem i tegoż jeszcze dnia rozpoczął w największej tajemnicy przygotowania do odjazdu. Nawet dygnitarze, którzy mieli towarzyszyć królowi, nie wszyscy byli ostrzeżeni o terminie. Służbie powiedziano tylko, żeby konie miała gotowe, bo lada dzień wyruszą z panami do Raciborza.
Król cały następny dzień nie pokazywał się nigdzie, nawet i w kościele, ale za to u siebie w mieszkaniu do nocy krzyżem przeleżał, poszcząc i Króla królów błagając o wspomożenie, nie dla siebie, ale dla Rzeczypospolitej.