I podniósłszy się w strzemionach, krzyknął, zwróciwszy się ku stojącej opodal czeladzi:
— Kiemlicze, za mną!
To rzekłszy, puścił konia w cwał, a za nim trzech jezdców pomknęło co tchu w piersiach końskich.
Krzyk rozpaczy wydobył się z piersi pana Tyzenhauza.
— To zmowa! — rzekł — zdrajcy znać dadzą! Mości królu, ratuj się, póki czas, bo i wąwóz wkrótce nieprzyjaciel zamknie! Mości królu, ratuj się! nazad! nazad!
— Wracajmy, wracajmy! — zawołali jednogłośnie biskupi i dygnitarze.
Lecz Jan Kazimierz zniecierpliwił się, z ócz poczęły iść mu błyskawice, nagle wydobył szpadę z pochwy i zawołał:
— Nie daj Bóg, abym z własnej ziemi drugi raz miał uchodzić! Niech się stanie, co ma być, dosyć mi tego!
I spiął konia ostrogami, by ruszyć naprzód, lecz sam nuncyusz pochwycił za lejce.
— Wasza kr. mość — rzekł z powagą — losy ojczyzny i Kościoła katolickiego dźwigasz na sobie, więc ci nie wolno osoby swej narażać!
— Nie wolno! — powtórzyli biskupi.
— Nie wrócę na Szlązk, tak mi dopomóż święty Krzyż! — odpowiedział Jan Kazimierz.
— Miłościwy panie! wysłuchaj próśb twych poddanych! — rzekł, składając ręce kasztelan sandomierski. — Jeżeli żadną miarą nie chcesz do cesarskich krajów się nakłonić, to nawróćmy przynajmniej z tego miejsca i ku granicy węgierskiej się skierujmy, albo