czas pan Kmicic, przyłożywszy mu sztych do gardła, kazał opowiadać całą prawdę.
Zeznał tedy ów jeniec, że należy do regimentu pułkownika Irlehorna, że mieli wiadomość o przejeździe króla z dragonami, więc napadli na nich koło Suchej, ale wziąwszy wstręt należyty, musieli się cofnąć do Żywca, zkąd pociągnęli do Wadowic i Krakowa, bo takie mieli rozkazy.
— Zali w górach niema innych oddziałów szwedzkich? — pytał poniemiecku Kmicic, pociskając nieco silniej gardło rajtara.
— Może są jakowe: — odpowiedział przerywanym głosem rajtar — jenerał Duglas porozsyłał podjazdy, ale się wszystkie cofają, bo chłopstwo w wąwozach na nie napada.
— A wpobliżu Żywca wyście jedni byli?
— My jedni.
— I wiecie, że król polski już przejechał?
— Przejechał z tymi dragonami, którzy się o nas w Suchej obtarli. Wielu go widziało.
— Czemuście go nie ścigali?
— Baliśmy się góralów.
Tu Kmicic ozwał się znów popolsku:
— Miłościwy panie! Droga wolna, a i nocleg w Żywcu się znajdzie, bo jeno część osady spalona…
Lecz nieufny Tyzenhauz rozmawiał przez ten czas z panem kasztelanem wojnickim i tak mówił:
— Alboto jest żołnierz wielki i szczery jak złoto, albo zdrajca kuty na cztery nogi… Zważ wasza dostojność, że to wszystko może być symulowane, od wzięcia tego rajtara aż do jego zeznań. A jeśli to umyślne?