Jeśli Szwedzi siedzą przyczajeni w Żywcu? Jeśli król pojedzie i wpadnie jako w matnię?…
— Bezpieczniej się przekonać — odrzekł kasztelan wojnicki.
Więc pan Tyzenhauz zwrócił się do króla i rzekł głośno:
— Pozwól miłościwy panie, żebym ja najprzód do Żywca ruszył i przekonał się, czyli to prawda, co ów kawaler i ów rajtar powiadają.
— Niechże tak będzie! Pozwól, miłościwy panie, niech jedzie! — zawołał Kmicic.
— Jedź, — rzekł król — ale i my ruszymy nieco naprzód, bo zimno.
Pan Tyzenhauz ruszył z kopyta, a orszak królewski jął posuwać się za nim zwolna. Król odzyskał dobry humor i wesołość i po niejakim czasie rzekł do Kmicica:
— Aleto z tobą możnaby jako z sokołem na Szwedów polować, bo z góry uderzasz!
— Takto i było — odrzekł pan Andrzej. — Jak wasza królewska mość zechce zapolować, to sokół zawsze gotów.
— Powiadaj, jakżeś go ucapił?
— To nietrudno, miłościwy panie! Zwyczajnie gdy pułk idzie, zawsze kilkunastu ludzi z tyłu się wlecze, a ten się na pół stajania został. Podjechałem za nim; on myślał, że swój, nie strzegł się i nim się opamiętał, jużem go porwał, gębę mu przydusiwszy, ażeby nie krzyczał.
— Mówiłeś, że ci to nie pierwszyzna. Zaliżeś to już kiedy pierwiej praktykował?
Kmicic rozśmiał się.