zerwał ją z pleców i za przykładem angielskiego dworaka, rzucił pod nogi królewskie.
Rozrzewniony król otworzył mu ramiona i chwycił go jak brata w objęcia.
Przez chwilę nic obaj nie mogli przemówić, lecz na ten wspaniały widok zawrzało jednym głosem wojsko, szlachta, lud i tysiące czapek wyleciało w powietrze, huknęły wszystkie muszkiety, samopały i piszczele, działa z Lubowli ozwały się dalekim basem, aż zatrzęsły się góry, zbudziły wszystkie echa i poczęły biegać wokół, obijać się o ciemne ściany borów, o skały i urwiska i lecieć z wieścią do dalszych gór, dalszych skał…
— Panie marszałku, — rzekł król — tobie restauracyą królestwa będziem zawdzięczać!
— Miłościwy panie! — odpowiedział Lubomirski — fortunę moję, życie, krew, wszystko składam u nóg waszej kr. mości!
— Vivat! Vivat Joannes Casimirus rex!… — grzmiały okrzyki.
— Niech żyje król, ojciec nasz! — wołali górale.
Tymczasem panowie, jadący z królem, otoczyli marszałka lecz on nie odstępował osoby pańskiej. Po pierwszych powitaniach król znowu siadł na koń, a pan marszałek, nie chcąc znać granic w gościnności i czci dla majestatu, chwycił za lejce i sam idąc pieszo, prowadził króla wśród szeregów wojsk i głuszących okrzyków, aż do pozłocistej, zaprzężonej w ośm tarantów karety, do której majestat pański siadł wraz z nuncyuszem papieskim Widonem.
Biskupi i dygnitarze pomieścili się w następnych, poczem ruszono zwolna ku Lubowli. Pan marszałek