— Vivat! vivat! vivat!
W tej chwili znów huknęły działa, aż ściany zamkowe się zatrzęsły. Szlachta ucztująca w drugiej sali wpadła z kielichami; chciał pan marszałek perorować, nie było sposobu, bo słowa ginęły w ustawicznym krzyku: „Vivat! vivat! vivat!”
Marszałka taka opanowała radość, takie uniesienie, że aż dzikość błysnęła mu w oczach i wychyliwszy swój kielich, krzyknął tak, że nawet wśród powszechnego rozgardyaszu było go słychać:
— Ego ultimus!…
To rzekłszy, palnął się owym bez ceny kielichem w głowę, aż kryształ rozprysnął się w setne okruchy, które z dźwiękiem upadły na podłogę, a skronie magnata krwią się oblały.
Zdumieli się wszyscy: król zaś rzekł:
— Panie marszałku, szkoda nam nie kielicha, ale głowy… Siła nam na niej zależy!
— Za nic mi skarby i klejnoty! — zawołał marszałek — gdy mam honor waszę kr. mość w domu moim przyjmować. Vivat Joannes Casimirus Rex!
Tu kredencerz podał mu drugi kielich.
— Vivat! vivat! vivat! — brzmiało ciągle i bez ustanku.
Dźwięk rozbijanego szkła mieszał się z okrzykami. Tylko biskupi nie poszli śladem marszałka, bo powaga duchowna broniła.
Lecz nuncyusz papieski, nie świadom owego zwyczaju tłuczenia szkła o głowy, pochylił się do siedzącego obok księdza biskupa poznańskiego i rzekł:
— Dla Boga! zdumienie mnie ogarnia… Toż w skarbie waszym pustki, a za taki jeden kielich mo-