skórze przyschły i na wołowej nie zliczyć. Takie moje szczęście!
— Na szczęście nie narzekaj, bo widać leziesz naoślep tam, gdzie nietylko szczerby, ale i śmierć rozdają. Od jakże to dawna wojenny proceder praktykujesz? Gdzieś się przedtem popisywał?
Przelotny rumieniec zabarwił bladą twarz pana Kmicica.
— Miłościwy panie! Jamto przecie Chowańskiego podchodził, gdy wszyscy już ręce opuścili i cena za moję głowę była naznaczona.
— Słuchajno, — rzekł nagle król — powiedziałeś mi dziwne słowo w owym wąwozie, alem myślał, że cię delirium chwyciło i rozum ci się pomieszał. Teraz znów mówisz, żeś to ty Chowańskiego podchodził. Ktoś ty jest? Zaliś ty naprawdę nie Babinicz? Wiadomo nam kto Chowańskiego podchodził!
Nastała chwila milczenia; wreszcie młody rycerz podniósł wynędzniałą twarz i rzekł:
— Tak jest, miłościwy panie!… Nie delirium przeze mnie mówi, jeno prawda; jamto Chowańskiego szarpał, od której wojny imię moje w całej Rzeczypospolitej zasłynęło… Jam jest Andrzej Kmicic, chorąży orszański…
Tu pan Kmicic przymknął oczy i bladł coraz więcej, lecz gdy król milczał zdumiony, tak dalej mówić począł:
— Jam, miłościwy panie, ów bannit, przez Boga i ludzkie sądy potępion za zabójstwa i swawolę, jam to Radziwiłłowi służył i wraz z nim ciebie, miłościwy panie i ojczyznę zdradził, a teraz rapierami skłóty, końskiemi kopytami stratowan, podnieść się niemocen, biję