łożym, lecz jeszcze ciągnąć będziem, by nam się najwięcej w garści zostało.… Litwa nam (powiada) musi zostać, a po bracie Januszu ja czapkę wielkoksiążęcą wdzieję, z jego się córką ożeniwszy”.
Król zasłonił sobie oczy.
— Męko pana naszego! — rzekł. — Radziwiłłowie, Radziejowski, Opaliński… Jakże się nie miało stać, co się stało… Korony im było trzeba, choćby rozerwać to, co Bóg złączył…
— Zdrętwiałem i ja, miłościwy panie! Wodęm na łeb lał, by nie oszaleć. Ale się dusza zmieniła we mnie w jednej chwili, jakoby w nią piorun trzasł… Sam się roboty własnej przeląkłem. Nie wiedziałem co czynić… Czy Bogusława, czy siebie nożem pchnąć?… Ryczałem jak dziki zwierz, bo w taką matnię mnie zapędzono!… Już nie służby dalszej u Radziwiłłów, lecz pomsty pragnąłem… Bóg nagle dał mi myśl: poszedłem z kilku ludźmi do kwatery księcia Bogusława, wywiodłem go za miasto, porwałem za łeb i do konfederatów chciałem wieść, by się do nich i do służby waszej kr. mości wkupić za cenę jego głowy.
— Wszystko ci przebaczam! — krzyknął król — bo cię obłąkali, aleś im wypłacił! Jeden Kmicic mógł się na to zdobyć, nikt więcej. Wszystko ci za to przebaczam i z serca odpuszczam, jeno powiadaj żywo, bo mnie ciekawość pali: wyrwał się?…
— Przy pierwszej stacyi wyrwał mi krócicę zza pasa… i w gębę strzelił.… Ot! ta blizna… Ludzi moich pobił sam jeden i uszedł… Rycerz to znamienity.… trudno przeczyć; ale się spotkamy jeszcze, choćby to miała być ostatnia moja godzina!…