Gdy na radzie królewskiej odczytano ten ustęp, zapadło aż milczenie głębokie. Ci, którzy wraz z królem pragnęli najmocniej, aby przystęp do praw szlacheckich został ludziom niższych stanów otworzony, mniemali, że niemało im przewalczyć, przecierpieć i nałamać się przyjdzie, że lata całe upłyną, nim z czemś podobnem odezwać się będzie bezpiecznie, tymczasem sama owa szlachta, tak dotąd o swe prerogatywy zazdrosna, tak pozornie nieużyta, otwierała na roścież wrota szarym gromadom kmiecym.
Wstał książe prymas, owiany jakoby duchem proroczym i rzekł:
— Iżeście owo punctum zamieścili, potomni tę konfederacyą po wiek wieków wysławiać będą, a gdy kto zechce czasy owe, za czasy upadku staropolskiej cnoty uważać, tedy mu na was, przecząc, pokażą.
Ksiądz Gębicki był chory, więc mówić nie mógł, tylko ręką trzęsącą się ze wzruszenia, żegnał akt i posłów.
— Już widzę nieprzyjaciela, ze wstydem z tych ziem uchodzącego! — rzekł król.
— Daj Boże najprędzej!… — zakrzyknęli obaj wysłańcy.
— Waszmościowie pojedziecie z nami do Lwowa, — ozwał się znów król — gdzie zaraz owę konfederacyą roborować będziemy, a przytem i innej zawrzeć nie omieszkamy, której same potęgi piekielne przemóc nie zdołają.
Spojrzeli na to po sobie wysłańcy i senatorowie, jakby pytając się wzajem, o jakąto potęgę chodzi, lecz król milczał, tylko mu twarz promieniała coraz bar-