— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków! — odpowiedział król. — Co tam słychać?
— Mróz okrutny, miłościwy panie, aże powieki do jagód przymarzają!
— Dla Boga! o Szwedach waść powiadaj, nie o mrozie! — zawołał Jan Kazimierz.
— A co o nich i gadać, miłościwy panie, kiedy ich pod Częstochową niema! — odrzekł rubasznie pan Krzyżtoporski.
— Doszły już nas te wieści, doszły, — odparł uradowany król — ale tylko z ludzkiego gadania, a wy z samego klasztoru pewnie jedziecie… Naoczny świadek i obrońca?
— Tak jest, miłościwy panie, uczestnik obrony i naoczny świadek cudów Najświętszej Panny…
— Nie tu granica Jej łask! — rzekł król, wznosząc oczy ku niebu — jeno zasłużmy na dalsze…
— Siła w życiu widziałem, — odpowiedział Krzyżtoporski — ale takich widomych cudów nie widziałem, o czem dokładniejszą relacyą zdaje waszej kr. mości ksiądz Kordecki w tem piśmie.
Jan Kazimierz chwycił skwapliwie za list, który mu Krzyżtoporski podawał i począł czytać. Chwilami przerywał czytanie i poczynał się modlić, to znów wracał do listu. Twarz mieniła mu się radosnemi uczuciami; nakoniec podniósł znów oczy na Krzyżtoporskiego:
— Pisze mi ksiądz Kordecki, — rzekł — iżeście wielkiego kawalera stracili, niejakiego Babinicza, który kolubrynę szwedzką prochami rozsadził?
— Onże się za wszystkich ofiarował, miłościwy panie! Ale są też tacy, którzy mówili, że żyje i Bóg wie