ni żadne urzędy, zdrady takowej i winy odkupić, ani przed karą publiczną zasłonić go nie zdołają.
W ten sens mówił pan wojewoda, jeno jeszcze dłużej, bo o ile był zacny, o tyle miał tę słabość, że mając się za mowcę, lubił przy każdej okazyi obszernie się wysławiać i słuchał z lubością własnych słów, przymykając przy piękniejszych sentencyach oczy.
— To muszę sobie chyba dobrze prawą rękę w wodzie wymoczyć, — odparł na to pan Zagłoba — gdyż okrutnie mnie swędzi… Wszelako to tylko powiem, że gdyby Radziwiłł mnie w swoję moc dostał, pewnieby z moją głową do zachodu słońca nie czekał. Wie on dobrze, kto w znacznej części to sprawił, że go wojska opuściły; wie dobrze, kto go ze Szwedami nawet poróżnił… Ale za to ja nie wiem, czemu mam być pobłażliwszy dla niego, niźli on byłby dla mnie?
— Bo nie przy waści komenda i słuchać musisz! — odrzekł z powagą wojewoda.
— Że słuchać muszę, to prawda, ale dobrze czasem i Zagłoby posłuchać… Śmiele też to mówię, że gdyby Radziwiłł mnie posłuchał, gdym go do obrony ojczyzny ekscytował, nie byłby dziś w Tykocinie, jeno w polu, na czele wszystkich wojsk litewskich.
— Zali to waści się zdaje, że buława w złych rękach?
— Tego nie godzi mi się powiedzieć, bom ją sam w te ręce włożył. Miłościwy pan nasz, Johannes Casimirus, ma tylko mój wybór potwierdzić, nic więcej.
Uśmiechnął się na to wojewoda, bo lubił pana Zagłobę i jego krotofile.
— Panie bracie, — rzekł — tyś zgnębił Radziwiłła, tyś mnie uczynił hetmanem… i wszystko twoja