że był także poprzednio podchmielił, więc nagle wpadł w rozczulenie:
— Oto mi nagroda! — zawołał — od wyrostka ojczyźnie służę, szabli z garści nie popuszczam! Ni mi chaty, ni mi żony, ni dzieci, sam człek jako kopia do góry głową sterczy. Najzacniejsi o sobie myślą, a ja, prócz ran w skórze, nie miałem innej nagrody, za to mi jeszcze prywatę zadają, ledwie nie zdrajcą być mienią.
To rzekłszy, jął ronić łzy na żółte wąsiki, zaś pan Zagłoba zmiękł odrazu i otworzywszy ręce, zawołał:
— Panie Michale! Srodzem cię ukrzywdził! Katu mnie oddać za to, żem takiego wypróbowanego przyjaciela spostponował!
I padłszy sobie w objęcia, poczęli się całować i do piersi wzajem przyciskać, zaczem i pili dalej na zgodę, a gdy już żal znacznie im z serc wyparował, rzekł Wołodyjowski:
— A nie będziesz wojska psował, swawoli wprowadzał, złego przykładu dawał?
— Nie będę, panie Michale! dla ciebie to uczynię!
— A da Bóg, Tykocina dostaniem, to co komu do tego, czego ja za murami szukam. Co kto sobie ma ze mnie dworować, hę?
Uderzony tą kwestyą, pan Zagłoba począł koniec wąsa do ust wkładać i zębami go przygryzać, nakoniec rzekł:
— Nie, panie Michale, kocham cię, jako źrenicę oka, ale ty sobie tę Billewiczównę z głowy wybij.
— A to czemu? — pytał zdziwiony pan Wołodyjowski.
— Urodna jest, assentior! — rzekł Zagłoba —