Nagle krótkie drgania poczęły wstrząsać olbrzymiem ciałem Radziwiłła i przestał rzęzić. Zbudzili się zaraz ci, którzy go otaczali i poczęli patrzeć bystro najprzód na niego, potem na siebie.
Lecz on rzekł:
— Jakoby mi ktoś z piersi zlazł: lżej mi…
Potem zwrócił nieco głowę, począł patrzeć uważnie ku drzwiom, nakoniec ozwał się:
— Charłamp!
— Sługa waszej ks. mości
— A czego tu Stachowicz chce?
Pod biednym Charłampem zadygotały nogi, bo o ile nieustraszony był w boju, o tyle zabobonny, więc obejrzał się szybko i rzekł przytłumionym głosem:
— Stachowicza tu niemasz. Wasza ks. mość kazała go w Kiejdanach rozstrzelać.
Książe przymknął oczy i nie odpowiedział ani słowa.
Przez jakiś czas słychać tylko było żałosne i przeciągłe wycie wichru.
— Płacz ludzki w tym wichrze słychać — rzekł znów książe, otwierając całkiem przytomnie oczy. — Ale jam nie sprowadzał Szwedów, jeno Radziejowski.
A gdy nikt nie odpowiadał, po małej chwili dodał:
— On najwięcej winien, on najwięcej winien, on najwięcej winien.
I jakaś otucha wstąpiła mu do piersi, jak gdyby uradowało go wspomnienie, że był ktoś od niego winniejszy.
Wkrótce jednak inne, cięższe myśli musiały mu przyjść do głowy, bo twarz mu pociemiała i powtórzył kilkakrotnie: