— Jezus! Jezus! Jezus!
I znowu napadła go duszność; począł rzęzić jeszcze straszniej, niż poprzednio.
Tymczasem z zewnątrz doszły odgłosy wystrzałów muszkietowych, zrazu rzadkich, potem coraz gęstszych, ale wśród zamieci śnieżnej i wycia wichru nie brzmiały zbyt głośno i można było myśleć, że to rozlegają się jakieś ustawiczne stukania do bramy.
— Biją się! — rzekł medyk książęcy.
— Jako zwyczajnie! — odpowiedział Charłamp. — Ludzie marzną w zamieci, to wolą się bić dla rozgrzewki.
— Szósty już dzień tego wichru i śniegu — odpowiedział medyk. — Wielkie zmiany przyjdą w tem królestwie, bo niezwyczajna to rzecz!
Na to odrzekł Charłamp:
— Daj je Boże! Nie stanie się nic gorszego!
Dalszą rozmowę przerwał im książe, na którego znów przyszła ulga:
— Charłamp!
— Sługa waszej ks. mości.
— Czy mi się ze słabości tak wydaje, czy też Oskierka parę dni temu chciał petardą bramę wysadzać?
— Chciał, wasza ks. mość, ale Szwedzi petardę porwali i sam nieszkodliwie postrzelon, a sapieżyńscy odbici.
— Jeżeli nieszkodliwie, to znów będzie tentował… A który dzień?
— Ostatni grudnia, wasza ks. mość.
— Boże bądź miłościw duszy mojej!… Nie, do-