żyję już Nowego Roku… Dawno mi przepowiadano, iż w każdym piątym roku śmierć stoi koło mnie.
— Bóg łaskaw, wasza ks. mość.
— Bóg jest z panem Sapiehą — odpowiedział książe głucho.
Nagle począł się oglądać i rzekł:
— Zimno na mnie od niej idzie.… Nie widzę jej, ale czuję, że ona tu jest.
— Kto taki, wasza ks. mość?
— Śmierć!
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!
Nastała chwila milczenia, słychać tylko było szept pacierzy, odmawianych przez panią Jakimowiczową.
— Powiedzcie — ozwał się książe przerywanym głosem — zali wy naprawdę wierzycie, że poza waszą wiarą nikt zbawion być nie może?
— I w godzinę śmierci można jeszcze od błędów rewokować — odrzekł Charłamp.
Odgłosy wystrzałów stały się w tej chwili jeszcze gęstsze. Huk dział począł wstrząsać szybami, które za każdym razem odpowiadały żałosnem dźwięczeniem.
Książe słuchał czas jakiś spokojnie, poczem uniósł się zlekka na wezgłowiu, zwolna oczy poczęły się rozszerzać, źrenice błyskać. Siadł; przez chwilę trzymał rękoma głowę, nagle krzyknął, jak w obłąkaniu:
— Bogusław! Bogusław! Bogusław!
Charłamp wybiegł jak szalony z komnaty.
Zamek cały trząsł się i dygotał od huku dział.
Nagle dał się słyszeć krzyk kilku tysięcy głosów, poczem targnęło coś z okropnym łomotem ścianami, aż głownie i węgle z komina wysypały się na posadzkę, jednocześnie Charłamp wpadł z powrotem do sali.