pierwszy raz, a daj Boże, ostatni, przeciw dyscyplinie wojennej wykroczył.
Tu zaciął się pan Michał i po chwili dodał:
— Nie lża było inaczej!
— Pewnie — rzekł król. — Ciężkie to były, czasy, na tych, którzy powinność wojskową rozumieją, ale i posłuch musi mieć swoje granice, za któremi się wina rozpoczyna. Siła tam starszyzny przy Radziwille się ostało?
— W Tykocinie znaleźliśmy z oficyjerów jednego tylko pana Charłampa, który zrazu księcia nie opuściwszy, nie chciał go potem w mizeryi opuszczać. Kompasya go jeno przy księciu trzymała, bo afekt przyrodzony do nas ciągnął. Ledwieśmy go odkarmili, taki tam już był głód, a on sobie jeszcze od gęby odejmował, aby księcia pożywić. Teraz tu do Lwowa przyjechał, miłosierdzia waszej królewskiej mości błagać, a i ja do nóg twoich za nim, miłościwy panie, upadam, bo to człek służały i dobry żołnierz.
— Niechże tu przyjdzie — rzekł król.
— Ma on też ważną rzecz waszej królewskiej mości, panu memu miłościwemu, objawić, którą był z ust księcia Bogusława w Kiejdanach słyszał, a która zdrowia i bezpieczeństwa świętej dla nas osoby waszej kr. mości attinet.
— Czy nie o Kmicicu?
— Tak jest, miłościwy panie!…
— A ty znałeś Kmicica?
— Znałem i biłem się z nim, ale gdzieby teraz był, tego nie wiem.
— Co o nim myślisz?
— Miłościwy panie, skoro on takiej imprezy się