podjął, to niema tych mąk, którychby nie był godzien, bo wyrzutek to z piekła rodem.
— To nieprawda, — rzekł król — wszystko to księcia Bogusława wymysły… Ale położywszy na stronę owę sprawę, powiadaj, co o tym człeku wiesz z jego dawniejszych czasów?
— Żołnierz to był zawsze wielki i w dziele wojennem niezrównany. Tak jak on Chowańskiego podchodził, że w kilkaset ludzi do utrapienia całą potencyą nieprzyjacielską przywiódł, tegoby nikt inny nie potrafił. Cud, że z niego skóry nie zdarto i na bęben nie naciągniono! Gdyby kto był wonczas Chowańskiemu samego księcia wojewodę w ręce wydał, jeszczeby go tak nie usatysfakcyonował, jak z Kmicica podarek mu uczyniwszy… Jakże! do tego doszło, że Kmicic Chowańskiego sztućcami jadał, na jego kobierczyku sypiał, jego saniami i na jego koniu jeździł. Ale potem i dla swoich był ciężki, swawolił okrutnie, kondemnatami instar pana Łaszcza mógł sobie kierejkę podszyć, a już w Kiejdanach całkiem się pogrążył.
Tu pan Wołodyjowski opowiedział szczegółowo wszystko, co zaszło w Kiejdanach.
Jan Kazimierz zaś słuchał chciwie, a gdy wreszcie doszedł pan Michał do tego, jak pan Zagłoba uwolnił najprzód siebie, a potem wszystkich kompanionów z radziwiłłowskiej niewoli, począł się król za boki brać ze śmiechu.
— Vir incomparabilis! vir incomparabilis! — powtarzał. — A jestże on tu z tobą?
— Na rozkazy waszej kr. mości! — odpowiedział Wołodyjowski.
— Ulisesa ten szlachcic przeszedł! Przyprowadź-