Zamilkli na chwilę, poczem pierwszy pan Kmicic spytał:
— Gdzie on teraz jest?
— Może w Taurogach, a może i nie. Charłamp będzie lepiej wiedział.
— Chodźmy!
— Już niedaleko. Chorągiew za miastem stoi, a my tu... i Charłamp z nami.
Wtem Kmicic począł oddychać tak ciężko, jak człowiek, który pod stromą górę wchodzi.
— Słabym jeszcze okrutnie — ozwał się.
— Tem większego pomiarkowania waszmości potrzeba, ile że z takim rycerzem będziesz miał sprawę.
— Już raz miałem i ot! co mi po niej ostało.
To rzekłszy, Kmicic ukazał na pręgę w twarzy.
— Powiedzże mi waść, jako to było, bo król jegomość ledwie wspomniał?
Pan Kmicic począł opowiadać i choć przytem zębami zgrzytał i aż kołpaczkiem cisnął o ziemię, jednak myśl jego oderwała się od nieszczęścia i uspokoił się trochę.
— Wiedziałem, żeś waść rezolut — rzekł mały rycerz — ale żeby Radziwiłła zpośród jego chorągwi porwać, tegom się i po waćpanu nie spodziewał.
Tymczasem doszli do kwatery. Dwaj Skrzetuscy, pan Zagłoba, dzierżawca z Wąsoszy i Charłamp zajęci byli oglądaniem kożuszków krymskich, które handlujący Tatar przyniósł właśnie do wyboru. Charłamp, który najlepiej znał Kmicica, poznał go też od jednego rzutu oka i upuściwszy kożuszek, zakrzyknął:
— Jezus, Marya!