takie były cudaczne, jakoby kto ogary w kniei nawoływał.
— Mniejsza z tem! — rzekł Zagłoba.
— Owoż, widocznie to mówił, aby onę pannę skaptować, co my zrozumiawszy zaraz, poczęliśmy jeden na drugiego spoglądać i mrógać, słusznie mniemając, że się potrzask na inocencyą gotuje.
— A ona? a ona?!… — pytał gorączkowo Kmicic.
— Ona, jakoto dziewka z wielkiej krwi i górnej maniery, żadnego nie pokazowała ukontentowania, zgoła na niego nie patrząc, dopieroż gdy o waszmość panu mówić książe Bogusław począł, zaraz w niego utkwiła oczy. Straszna rzecz, co się stało, gdy powiedział, iżeś mu się wasza mość ofiarował za ileś tam dukatów króla porwać i żywego albo umarłego Szwedom dostawić. Myśleliśmy, że dusza z panny wyjdzie, ale cholera na waćpana tak była w niej wielka, że słabość niewieścią przemogła. Jak on też zaczął prawić, z jaką abominacyą waszmościne propozycye odrzucił, dopieroż zaczęła go wielbić i wdzięcznie nań spoglądać, a potem już i ręki mu nie umknęła, gdy ją od stołu chciał odprowadzić.
Kmicic oczy dłońmi zatknął.
— Bijże, bij! kto w Boga wierzy! — powtarzał.
Nagle zerwał się z miejsca.
— Bądźcie waszmościowie zdrowi!
— Jakżeto? dokąd? — pytał Zagłoba, zastąpiwszy mu drogę.
— Król mi permisyą da, a ja pojadę i znajdę go! — mówił Kmicic.
— Na rany boskie! czekaj waść! Jeszcześ się