do septentrionów, albo nawet za morze do Szwecyi schronił, pójdę za nim!
— Mamy wiadomości, jako tuż, tuż Bogusław z Carolusem z Elbląga wyruszy.
— To im pójdę na spotkanie!
— Z takim czambulikiem? Kapeluszem cię przykryją.
— Chowański mnie w ośmdziesiąt tysięcy przykrywał i nie przykrył.
— Co jest wiernego wojska, to pod panem Czarnieckim. Oni na pana Czarnieckiego ante omnia uderzą!
— Pójdę do pana Czarnieckiego. Tem śpieszniej trzeba mu, miłościwy panie, sukurs dać.
— Do pana Czarnieckiego pójdziesz, ale do Taurogów w tak szczupłej liczbie się nie dostaniesz. Wszystkie zamki na Żmudzi nieprzyjacielowi książe wojewoda wydał i wszędzie szwedzkie prezydya stoją, a one Taurogi, widzi mi się, coś nad samą granicą pruską, od Tylży nieopodal.
— Na samej granicy elektorskiej, miłościwy panie, ale po naszej stronie, a od Tylży będzie cztery mile. Co nie mam dojść, dojdę i nietylko ludzi nie wytracę, ale jeszcze się do mnie po drodze siła rezolutów zbieży. I to rozważ, miłościwy panie, że gdzie się tylko pokażę, tam cała okolica na koń przeciw Szwedom siędzie. Pierwszy będę Żmudź ekscytował, jeżeli kto inny tego nie uczyni. Gdzieto teraz nie można dojechać, gdy w całym kraju, jak w garnku. Już ja zwyczajny obracać się w ukropie.
— Bo i na to nie patrzysz, że Tatarzy może i nie zechcą tak daleko iść za tobą?
— A no! a no! niech jeno nie zechcą, niech jeno