— Tyś człek wierny i w potrzebie frant. Pojedziesz w daleką drogę, ale nie o głodzie.
— Wedle rozkazu!
— Do Taurogów, na granicę pruską. Tam panna Billewiczówna mieszka… u księcia Bogusława… Dowiesz się, czy on tam jest… i będziesz miał na wszystko oko… Jej w oczy nie leź, chyba, iżby się zdarzyło, żeby samo wypadło. Wonczas powiesz jej i zaprzysięgniesz, żem króla przez góry przeprowadził i że przy jego osobie jestem. Ona ci pewnie nie uwierzy, bo mnie tam książe oczernił, że na zdrowie majestatu nastaję, co jest łgarstwo psa godne!
— Wedle rozkazu!
— W oczy, powiedziałem, nie leź, bo i tak ci nie uwierzy… Ale gdyby się zdarzyło, powiedz, co wiesz. A bacz na wszystko i słuchaj! A sam się pilnuj, bo jeżeli książe tam jest i jeśli cię pozna, on, albo ktokolwiek z dworu, to cię na pal wbiją!
— Wedle rozkazu!
— Byłbym posłał starego Kiemlicza, ale on na tamtym świecie, bo w parowie usieczon, a synowie za głupi. Ci pójdą ze mną. Byłeś w Taurogach?
— Nie, wasza miłość.
— Pójdziesz do Szczuczyna, ztamtąd samą granicą pruską, hen! aż do Tylży. Taurogi będą o cztery mile naprzeciw, po naszej stronie… Siedź w Taurogach tak długo, póki wszystkiego nie wymiarkujesz, a potem wracaj. Znajdziesz mnie tam, gdzie będę… Rozpytuj o Tatarów i pana Babinicza. A teraz ruszaj spać do Kiemliczów!… Jutro w drogę!
Po tych słowach Soroka odszedł, Kmicic zaś długo jeszcze spać się nie kładł, ale wreszcie zmęczenie