wiem miał szczęście ów zabijaka, że zawsze podwładni tyle właśnie czuli dlań miłości, ile i strachu.
Prawda, że pan Andrzej nie dał i im krzywdy uczynić. Kraj był srodze przez niedawny napad Chmielnickiego i Szeremeta spustoszony, więc o żywność i paszę, jako na przednowku, było trudno, a mimo tego wszystko musiało być na czas i wbród, a w Krynicach, gdy mieszkańcy opór stawili i nie chcieli żadnej śpiży dostarczyć, kazał ich kilku pan Andrzej siec batożkami, podstarościego zaś uderzeniem obuszka rozciągnął.
Ujęło to niezmiernie ordyńców, którzy słuchając z lubością wrzasków bitych Kryniczan, mówili pomiędzy sobą:
— Ej! sokół nasz Kmitah, nie da swoim barankom krzywdy uczynić!
Dość, że nietylko nie pochudli, ale spaśli się jeszcze, ludzie i konie. Stary Ułan, któremu brzucha przybyło, spoglądał z coraz większym podziwem na junaka i językiem mlaskał.
— Gdyby mi syna Ałłah dał, chciałbym mieć takiego. Nie marłbym na starość głodu w ałusie! — powtarzał.
Kmicic zaś od czasu do czasu uderzał go pięścią w brzuch i mówił:
— Słuchaj wieprzu! Jeśli ci Szwedzi kałduna nie rozetną, to wszystkie śpiżarnie w niego schowasz!
— Gdzie tu Szwedzi? Łyka nam pogniją, łuki popróchnieją — odpowiedział Ułan, któremu tęskno było za wojną.
Jakoż istotnie jechali najprzód takim krajem, do którego noga szwedzka dojść nie zdołała, dalej zaś takim, w którym były swego czasu prezydya, ale już je