potrzeba, aby panna Anna sama pojechała w tamte strony.
— Dokąd? do pana Sapiehy?
— Albo do panien Sapieżanek, aby tam była, aby instalacya pro forma mogła być uczyniona.
Wojewoda zmyślił w tej chwili „instalacya pro forma”, słusznie mniemając, że księżna przyjmie tę fałszywą monetę za dobrą.
Ona zaś pomyślała przez chwilę i rzekła:
— Jakże jej tu teraz jechać, gdy Szwedzi po drodze?
— Mam właśnie wiadomość, że z Lublina ustąpili. Cały kraj z tej strony Wisły wolny.
— I któżby to Hankę do pana Sapiehy odprowadził?
— Choćby ten sam Babinicz.
— Z Tatarami? Bójże się Boga, panie bracie, tożto lud dziki i niesforny.
— Ja się tam nie boję — wtrąciła, dygając Anusia.
Lecz księżna Gryzelda zmiarkowała już, że pan brat przyszedł z jakimś gotowym planem, więc wyprawiła Anusię z pokoju, sama zaś poczęła spoglądać pytającym wzrokiem na pana starostę.
On zaś rzekł, jakby do siebie samego:
— Ordyńcy ci w proch się przed Babiniczem rozsypują. Wiesza ich za lada niesubordynacyą.
— Nie mogę na taką ekspedycyą pozwolić — odpowiedziała księżna. — Dziewczyna jest zacna, ale bałamutna i łatwo w ludziach zapały budzi… Sam to wiesz najlepiej. Nigdybym jej nie powierzyła człeku młodemu i nieznanemu.