Tu zwrócił się do woźnicy i rajtarów:
— Jazda!
Lecz oficer dowodzący rajtarami osadził konia.
— Stój! — krzyknął na woźnicę.
Poczem do Kmicica:
— Jakto: jazda?
— A poco dłużej w lesie stać! — spytał z głupia frant Kmicic.
— Bo wasza mość odebrałeś jakowyś rozkaz.
— A waści co do tego! Odebrałem i właśnie dlatego rozkazuję: jazda!
— Stój! — zawołał oficer.
— Jazda! — powtórzył Kmicic.
— Co tam? — spytała znów Anusia.
— Nie pojedziem ni kroku dalej, nim rozkazu nie obaczę! — rzekł stanowczo oficer.
— Rozkazu nie obaczysz, bo nie tobie go przysłano!
— Skoro waszmość słuchać go nie chcesz, to ja go wykonam… Ruszajże sobie tedy waszmość z Bogiem do Krasnegostawu i bacz, abyśmy czego nie przyłożyli na drogę, a my z panną wracamy.
Pan Kmicic tego tylko chciał, aby oficer wyznał, iż wie, co jest w rozkazie; okazało się bowiem z tego z zupełną pewnością, że cała sprawa jest zgóry ułożonym podstępem.
— Ruszaj z Bogiem! — powtórzył groźnie już oficer.
I w tej chwili rajtarzy powydobywali bez komendy szable z pochew.
— O takie syny! nie do Zamościa chcielibyście dziewkę wieść, jeno gdzieś nauboczu osadzić, aby pan