starosta swobodnie żądzom swym cugle mógł popuszczać. Aleście na mądrzejszego trafili!
To rzekłszy, wypalił w górę z pistoletu.
Na ów odgłos w głębiach lasu rozległ się wrzask straszliwy, jak gdyby wystrzał zbudził całe stada wilków, śpiące wpobliżu. Wycie ozwało się z przodu, z tyłu, z boków, jednocześnie rozległ się tętent koni, chrupot gałęzi łamanych pod kopytami i na trakcie zaczerniały kupy jezdców, które się zbliżały z nieludzkiem wyciem i piskiem.
— Jezus! Marya! Józef! — wołały przerażone niewiasty w kolasce.
Tymczasem Tatarzy dopadli chmurą, lecz Kmicic wstrzymał ich trzykrotnym okrzykiem, sam zaś zwrócił się do przerażonego oficera i chełpić się począł:
— Poznaj, na kogoś trafił… Pan starosta na dudka chciał mnie wystrychnąć, ślepe instrumentum ze mnie uczynić… A tobie rajfurską funkcyą powierzył, której się dla łaski pańskiej podjąłeś, panie oficyerze! Kłaniajże się od Babinicza panu staroście i powiedz mu, że dziewka dojedzie bezpiecznie do pana Sapiehy!
Oficer potoczył naokoło przelękłym wzrokiem i ujrzał dzikie twarze, patrzące ze straszliwem łakomstwem na niego i na rajtarów. Znać było, że czekają tylko jednego wyrazu, ażeby rzucić się na nich i porozrywać w sztuki.
— Wasza miłość uczyni, co zechce, bo z przemocą nie wskóramy, — odrzekł drżącym głosem — ale pan starosta potrafi się pomścić.
Kmicic rozśmiał się.
— Niechże na tobie się mści, bo gdyby nie to, żeś