— Skorom jest hetmanem, — rzekł do pana Kmicica — to pod moję inkwizycją podchodzisz i opiekę znajdziesz. Siła tu jest pospolitego ruszenia, więc i tumult gotowy, dlatego bardzo w oczy nie leź, póki ja żołnierzów nie ostrzegę i tej potwarzy z ciebie nie zdejmę, którą Bogusław rzucił.
Kmicic podziękował z serca i zkolei począł mówić o Anusi, którą ze sobą do Białej przywiózł. Na to pan hetman nuż zrzędzić, ale że w humorze był wyśmienitym, więc i zrzędził wesoło.
— Owaryował Sobiepan! jak mi Bóg miły! — rzekł. — Siedzą sobie tam z siostrą za zamoyskiemi murami, jak u Pana Boga za piecem i myślą, że każdy może, tak jak on, poły od kontusza rozgartywać, do komina się obracać i plecy grzać. Ja Podbipiętów znałem, bo to krewni Brzostowskich, a Brzostowscy moi. Fortuna pańska, niema co mówić, ale chociaż wojna z septentrionami na czas omdlała, przecie w tamtych stronach jeszcze stoją… Gdzie czego szukać, gdzie jakie sądy, jakie urzędy? Kto będzie fortunę odbierał i dziewkę installował? Powaryowali na czysto! Mnie Bogusław na karku siedzi, a ja mam wojskiego funkcyą pełnić i babami sobie głowę zaprzątać…
— Nie baba to, ale wiśnia — odrzekł Kmicic. — A co mi tam!… Kazali wieść, wiozłem: kazali oddać, oddaję!
Stary hetman wziął na to pana Kmicica za ucho i rzekł:
— A kto cię tam wie, zbereźniku, jakąś ty ją odwiózł… Broń czego Boże, jeszcze będą ludzie gadali, że ją od sapieżyńskiej opieki kolki sparły i ja stary będę oczyma świecił.… Cóżeścieto na popasach czynili?