skrzypiących. Pierwsze blaski dzienne odbiły się w rurach muszkietów i na grotach dzid.
I szedł regiment za regimentem, chorągiew za chorągwią bardzo sprawnie. Jazda pośpiewywała godzinki, a konie parskały raźno w rannym chłodzie, z czego żołnierze zaraz wróżyli sobie pewne zwycięstwo.
Serca pełne były otuchy, bo to już wiedziało z doświadczenia rycerstwo, że pan Sapieha rozmyśla, głową kręci, na obie strony każde przedsięwzięcie waży, ale gdy zaś przed się co weźmie, to dokona, a gdy się ruszy, to bije.
W Rokitnie już i legowiska po Tatarach ostygły; poszli jeszcze wczoraj na noc i musieli być już daleko. Uderzyło to pana Sapiehę, że po drodze trudno się było o nich dopytać, chociaż oddział, liczący z wolentarzami do kilkuset ludzi, nie mógł przejść niedostrzeżony.
Oficerowie, co doświadczeńsi, bardzo podziwiali ten pochód i pana Babinicza, że tak prowadzić umiał.
— Jak wilk łozami idzie i jak wilk ukąsi: — mówiono — praktyk to jakiś zawołany!
A pan Oskierka, który jak się rzekło, wiedział kto jest Babinicz, mówił do pana Sapiehy:
— Nie darmo Chowański cenę na jego głowę nakładał. Bóg da wiktoryą, komu zechce, ale to pewna, że Bogusławowi wkrótce się wojna z nami uprzykrzy.
— Szkoda jeno, że Babinicz jakoby w wodę wpadł — odpowiadał hetman.
Istotnie upłynęło trzy dni bez żadnej wiadomości. Główne siły sapieżyńskie doszły do Drohiczyna, przeszły Bóg i nie znalazły nieprzyjaciela przed sobą. Hetman począł się niepokoić. Wedle zeznań petyhorców,