wojska; ten widział dwie, ów trzy, ów potęgę, która w pochodzie milę zajmowała. Słowem, były to bajki, jakie zwykle opowiadają ladzie, nieznający się na wojsku i wojennem rzemiośle.
Widziano też tu i owdzie Tatarów, lecz właśnie wieści o nich wydawały się najnieprawdopodobniejsze; opowiadano bowiem, że ich widziano nie za wojskiem, ale przed wojskiem książęcem, idących naprzód. Pan Sapieha sapał gniewnie, gdy kto przy nim Babinicza wspominał i mówił do Oskierki:
— Przechwaliliście go. W złą godzinę odesłałem Wołodyjowskiego, bo gdyby on tu był, dawnobym miał tyle języków, ilebym sam zechciał, a to jest wicher, albo i gorzej… Kto go wie, może i naprawdę do Bogusława przystał i w przedniej straży idzie!
Oskierka sam nie wiedział, co sądzić. Tymczasem upłynął znów tydzień: wojsko przyszło do Białegostoku.
Było to w południe.
W dwie godziny później przednie straże dały znać, że jakowyś oddział się zbliża.
— Może Babinicz! — zakrzyknął hetman. — Damże mu pater noster!
Lecz nie był to sam Babinicz. W obozie jednak powstał taki ruch za przybyciem owego oddziału, że pan Sapieha wyszedł obaczyć, co się dzieje.
Tymczasem towarzysze zpod różnych chorągwi nadlatywali, krzycząc:
— Od Babinicza! Jeńcy! Cała kupa!… Siła ludzi naszarpał!
Jakoż ujrzał pan hetman kilkudziesięciu ludzi na wychudłych i poszerszeniałych koniach. Otaczali oni blisko trzystu ludzi ze skrępowanemi rękoma, bijąc ich