batogami z surowca. Jeńcy straszliwy przedstawiali widok. Były to raczej cienie ludzkie, niż ludzie. Odarci, półnadzy, wychudzeni tak, że kości sterczały im przez skórę, pokrwawieni, szli nawpół żywi, obojętni na wszystko, nawet na świst surowca, który przecinał im skóry i na dzikie wrzaski tatarskie.
— Coto za ludzie? — spytał hetman.
— Wojsko Bogusławowe! — odrzekł jeden z Kmicicowych wolentarzy, który jeńców wraz z Tatarami odprowadzał.
— A wyście ich zkąd tylu nabrali?
— Blisko połowa jeszcze nam w drodze od fatygi padła.
Wtem zbliżył się starszy Tatar, jakoby wachmistrz ordyński i uderzywszy czołem, oddał panu Sapieże pismo Kmicicowe.
Hetman, nie czekając, złamał pieczęć i począł czytać głośno:
„Jaśnie wielmożny panie hetmanie!
„Iżem wieści ni języków dotąd nie przysyłał, to dlatego, żem w przodku, nie pozadzie wojsk księcia Bogusławowych szedł i chciałem się większą kupą przysłużyć…
Hetman przerwał czytanie.
— To dyabeł! — rzekł — zamiast iść za księciem, to on przed księcia się wysforował!
— Niechże go kule biją!… — dodał półgłosem Oskierka.
Hetman czytał:
„Bo chociaż niebezpieczna to była impreza, gdyż podjazdy szeroko szły, wszelako dwa zniósłszy i nikogo nie żywiąc, w przodek się wydostałem, od czego wielka