z podróży odbywanych wraz z Bogusławem przywiózł, mówił on prawie wszystkiemi językami; w bitwie zaś rzucał się w największy wir tak szalenie, iż go pomiędzy przyjaciółmi „straceńcem” nazywano.
Lecz dzięki olbrzymiej sile i przytomności, wychodził zawsze cało. Opowiadano o nim, że karocę w biegu, chwyciwszy za tylne koła, zatrzymywał; pić mógł bez miary. Połykał kwartę śliwek na wódce, poczem był tak trzeźwy, jakby nic w usta nie brał. Z ludźmi nieużyty, dumny, zaczepny, w Bogusławowem ręku miękł jak wosk. Obyczaje miał polerowne i choćby na pokojach królewskich umiał się znaleść, ale przytem i jakowąś dzikość w duszy, która wybuchała od czasu do czasu, jak płomień.
Był to raczej kompanion, niż sługa księcia.
Bogusław, który naprawdę nikogo nigdy w życiu nie kochał, miał niezwalczoną słabość dla tego człowieka. Z natury skąpy wielce, dla jednego Sakowicza był hojny. Wpływami swemi wyniósł go na podkomorstwo i udarował starostwem oszmiańskiem.
Po każdej bitwie pierwszem jego pytaniem było: „Gdzie Sakowicz i czyli jakiego szwanku nie poniósł?” Na radach jego siła polegał, a używał go zarówno w wojnie, jak i do układów, w których śmiałość, a nawet bezczelność pana starosty oszmiańskiego wielce bywała skuteczna
Teraz wysłał go do Sapiehy. Lecz misya była trudna, najprzód, że łatwo mogło paść na starostę posądzenie, iż tylko na przeszpiegi i tylko dla obejrzenia sapieżyńskich wojsk przyjechał; powtóre, że poseł wiele miał do żądania, nic do ofiarowania.
Na szczęście, pan Sakowicz nie byle czem się tro-