— Von Kyritz z ośmiuset ludzi. Reszta tak fatigati, że się przed bitwą pokładą. Powiem waści, co powtarzał Chmielnicki: szkoda howoryty!
— Elektor z całą potęgą stanie za nas.
— To dobrze… Nie będę go potrzebował daleko szukać, bo właśnie chcę go spytać, jakiemto prawem posyła wojsko w granice Rzeczypospolitej, której jest lennikiem, do wierności zobowiązanym?
— Prawem mocniejszego.
— Może w Prusiech takie prawa egzystują, u nas nie… Wreszcie, jeśliście mocniejsi, dawajcie pole!
— Dawnoby książe na waszę dostojność nastąpił, gdyby nie to, że mu krwi swojackiej szkoda.
— Bodaj mu pierwiej było szkoda!
— Dziwi się też książe zawziętości Sapiehów na dom Radziwiłłowski i że wasza dostojność dla prywatnej zemsty nie wahasz się ojczyzny krwią oblewać.
— Tfu! — zakrzyknął Kmicic, słuchający za krzesłem hetmańskiem rozmowy.
Pan Sakowicz wstał, podszedł ku niemu i uderzył go oczyma.
Lecz trafił swój na swego, albo na lepszego i w oczach pana Kmicica znalazł starosta taką odpowiedź, że wzrok spuścił ku ziemi.
Hetman brwi zmarszczył.
— Siadaj, panie Sakowicz, a waść tam cicho!
Poczem rzekł:
— Sumienie jeno prawdę mówi, a gęba ją pozuje i kłamstwo na świat wyplunie. Ten, który z obcemi wojskami napada kraj, krzywdę zarzuca temu, który go broni. Bóg to słyszy, a niebieski kronikarz zapisuje.