— Przez nienawiść sapieżyńską do Radziwiłłów zgorzał książe wojewoda wileński.
— Zdrajców, nie Radziwiłłów nienawidzę, a najlepszy dowód, że książe krajczy Radziwiłł jest w moim obozie… Mów waść, czego chcesz?
— Wasza dostojność, powiem, co mam w sercu: nienawidzi ten, który skrytych zbójców nasyła…
Zkolei zdumiał się pan Sapieha.
— Ja zbójców na księcia Bogusława nasyłam?
Sakowicz utkwił straszne oczy w hetmanie i rzekł dobitnie:
— Tak jest!
— Waść oszalałeś!
— Onegdaj złapano za Janowem człeka, zbója, który już raz do zamachu na życie książęce należał. Tortury sprawią, iż powie, kto go wysłał…
Nastała chwila ciszy, lecz w tej ciszy usłyszał pan Sapieha, jak Kmicic, stojący za nim, powtórzył dwakroć przez zaciśnięte wargi:
— Gorze! gorze!
— Bóg mnie sądzi, — odparł z prawdziwie senatorską powagą hetman — waćpanu, ani twojemu księciu nie będę się usprawiedliwiał, boście mi na sędziów nie stworzeni. A wać, zamiast marudzić, gadaj poprostu, z czemeś przyjechał i jakie książe kondycye podaje?
— Książe pan mój zniósł Horotkiewicza, poraził pana Krzysztofa Sapiehę, odebrał Tykocin, dlatego słusznie za zwyciężcę podawać się może i korzyści znacznych żądać. Żałując jednak rozlewu krwi chrześciańskiej, pragnie w spokoju do Prus odejść, nic więcej nie wymagając, jak, żeby mu po zamkach prezydya swoje wolno było zostawić. Wzięliśmy też i jeńców niemało,