Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.4.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

Sakowicza. Hetman na pożegnanie ręką mu kiwnął, poczem zwrócił się zaraz do pana Andrzeja:

— Czemuś to mówił: „gorze!” gdy o tym schwytanym człeku była mowa? — rzekł, patrząc surowo i bystro w oczy rycerza — zali nienawiść tak w tobie sumienie zgłuszyła, żeś istotnie nasadził zbója na księcia?

— Na Najświętszą Pannę, której broniłem, nie! — odrzekł Kmicic. — Nie przez cudze ręce chciałbym się do jego gardła dobrać!

— Czemuś mówił: „gorze!” Znasz tego człowieka?

— Znam — odrzekł blednąc ze wzruszenia i wściekłości Kmicic. — Wyprawiłem go jeszcze ze Lwowa do Taurogów… Książe Bogusław porwał do Taurogów pannę Billewiczównę… Miłuję tę pannę!… Mieliśmy się pobrać… Wysłałem tego człeka, aby mi o niej dał wiadomość… W takiem ręku była…

— Uspokój się, — rzekł hetman — dałeś mu jakowe listy?

— Nie… Onaby czytać nie chciała.

— Dlaczego?

— Bo jej Bogusław powiedział, iżem mu się króla porwać ofiarował…

— Wielkie są powody twojej ku niemu nienawiści. Przyznaję…

— Tak, wasza dostojność, tak!

— Czyli książe zna tego człowieka?

— Zna. To wachmistrz, Soroka… Onże mi pomagał do porwania Bogusława…

— Rozumiem — rzekł hetman. — Czeka go pomsta książęca.

Nastała chwila milczenia.