Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.4.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

przez twarz. Lecz trwało to przez oka mgnienie, poczem znów zamknął oczy.

— Jeśliś jest duch, nie boję się ciebie, — rzekł — ale przepadnij!

— Przyjechałem z pismem od hetmana — odpowiedział Kmicic.

Bogusław wzdrygnął się nieznacznie, jakoby się chciał z mar otrząsnąć; następnie popatrzył na Kmicica i ozwał się:

— Chybiłem waćpana?…

— Nie ze wszystkiem — odpowiedział ponuro pan Andrzej, ukazując palcem na bliznę.

— To już drugi!… — mruknął nawpół do siebie książe.

I głośno dodał:

— Gdzie jest pismo?

— Jest — odrzekł Kmicic, podając list.

Bogusław począł czytać, a gdy skończył, dziwne światła błysnęły mu w oczach.

— Dobrze! — wyrzekł — dość marudztwa!… Jutro bitwa… I rad jestem, bo jutro febry nie mam.

— I u nas porówno radzi — odparł Kmicic.
Nastała chwila milczenia, w czasie której dwóch tych nieubłaganych wrogów mierzyło się oczyma z pewną straszliwą ciekawością.

Książe pierwszy począł rozmowę:

— Zgaduję, że to waść mnie tak dojeżdżał z Tatary?.…

— Ja…

— A żeśto nie bał się tu przyjechać?.…

Kmicic nie odrzekł nic.

— Chybaś na pokrewieństwo przez Kiszków