rzekł. — Radbym cię miał, alem słowem książęcem za bezpieczeństwo twoje zaręczył.
— Przez tego żołnierza odpiszę panu hetmanowi, żem dobrowolnie został.
— A on zażąda, bym cię wbrew twej woli odesłał. Zbyt znaczne oddałeś mu posługi… I Sakowicza mi nie puści, a Sakowicza więcej cenię, niż ciebie.…
— To uwolnij wasza ks. mość i tak tego żołnierza, a ja się na parol stawię, gdzie rozkażesz.
— Jutro może mi legnąć przyjdzie. Nic mi po układach na pojutrze…
— Błagam waszę książęcą mość! Za tego człowieka ja…
— Co ty?
— Zemsty poniecham.
— Widzisz, panie Kmicic, siła razy chodziłem na niedźwiedzia z oszczepem, nie dlatego, żem musiał, ale z ochoty. Lubię, gdy mi jakowe niebezpieczeństwo grozi, bo mi się życie mniej kuczy. Owóż i twoję zemstę jako uciechę sobie zostawuję, ile że ci przyznać muszę, żeś z takowych niedźwiedzi, coto same strzelca szukają.
— Wasza ks. mość, — rzekł Kmicic — za małe miłosierdzie często Bóg wielkie grzechy odpuszcza. Nikt z nas nie wie, kiedy mu przed sądem Chrystusowym stanąć przyjdzie…
— Dosyć! — przerwał książe. — Ja też sobie psalmy mimo febry komponuję, żeby jakowąś zasługę mieć przed Panem, a potrzebowałbymli predykanta, tobym swego zawołał… Waść nie umiesz prosić dość pokornie i na manowce leziesz.… Ja ci sam podam sposób: uderz jutro w bitwie na pana Sapiehę, a ja po-