Musiał to uczynić i ze względu na elektora, któren z mocniejszym zawsze trzymać był gotów. Król szwedzki poznał go już do gruntu, bo ani chwili nie wątpił, że jeśli kazimierzowa fortuna przeważy, elektor po jego stronie znowu stanie.
Gdy więc oblężenie Malborga szło tępo, bo im go potężniej dobywano, tem go potężniej pan Weiher bronił, ruszył Karol Gustaw do Rzeczypospolitej, aby Jana Kazimierza nanowo, choćby w ostatnim jej krańcu, dosięgnąć.
A że czyn po postanowieniu następował u niego tak prędko, jak właśnie grzmot po błyskawicy, podniósł więc wojska leżące przy miastach i nim się kto w Rzeczypospolitej opatrzył, nim wieść się o jego pochodzie rozeszła, on już minął Warszawę i w największe płomienie pożaru się rzucił.
Szedł więc do burzy podobny, gniewem, zemstą i zawziętością trawiony. Dziesięć tysięcy koni tratowało za nim pola jeszcze śniegiem pokryte, a piechoty z prezydyów podnosił i szedł razem z wichrem, aż hen! ku południowi Rzeczypospolitej.
Po drodze palił i ścinał. Nie był to już ów dawny Carolus Gustavus, pan dobry, ludzki i wesoły, klaszczący w dłonie jeździe polskiej, mrógający oczyma przy ucztach i schlebiający żołnierzom. Teraz, gdzie się ukazał, płynęła potokiem krew szlachecka i chłopska. Po drodze ścierał „partyje”, jeńców wieszał, nikogo nie żywił.
Ale jak gdy wśród gęszczy borów potężny niedźwiedź niesie swe ciężkie cielsko, krusząc po drodze krze i gałęzie, wilcy zaś idą w trop za nim i nie śmiejąc mu drogi zastąpić, coraz bliżej następują nań z tyłu,