niem na Aszemberga, a ten głową tylko kiwał, jakby chciał powtarzać:
— Czarniecki, Czarniecki, Czarniecki!
— Wszystko to niepodobne do wiary — rzekł po chwili król. — Widziałeś go na własne oczy?
— Jako twój majestat, panie, widzę. Przykazał mi pokłonić się waszej królewskiej mości i oświadczyć, że teraz za Wisłę się znów przeprawia, ale wnet tropem naszym pójdzie. Nie wiem, czyli prawdę powiadał…
— Dobrze! — rzekł król. — Siła przy nim ludzi?
— Nie mogłem dokładnie zmiarkować, ale ze cztery tysiące ludzi sam widziałem, a za lasem stała także jakowaś jazda. Otoczono nas wedle Krasiczyna, do którego pułkownik Dubois umyślnie z traktu zboczył, bo mu doniesiono, że się tam ludzie jakowiś znajdują. Teraz mniemam, że Czarniecki umyślnie podesłał języka, aby nas w zasadzkę wprowadzić. Jakoż nikt, prócz mnie, żywy nie wyszedł. Chłopstwo dobijało rannych, jam cudem ocalał!
— Z dyabłem chyba ten człowiek wszedł w przymierze — rzekł, przykładając dłoń do czoła król. — Bo żeby po takiej klęsce znów wojsko zebrać i nad karkiem nam stanąć, nie ludzka moc!
— Stało się wedle tego, co marszałek Wittemberg przewidywał — wtrącił Aszemberg.
Na to król wybuchnął:
— Wy wszyscy umiecie przewidywać, jeno radzić nie umiecie!
Aszemberg pobladł i umilkł. Karol Gustaw, gdy był wesół, zdawał się być z samej dobroci ulepiony, ale gdy raz brew zmarszczył, wzbudzał strach nieopisany w najbliższych i nie tak ptaki kryją się przed orłem,