jako kryli się przed nim najstarsi i najzasłużeńsi jenerałowie.
Lecz teraz wprędce się pomiarkował i pytał znowu kapitana Freeda:
— Zacneż to wojska przy Czarnieckim?
— Widziałem kilka chorągwi nieporównanych, jakoto u nich bywa jazda.
— To te same pod Gołębiem z taką furyą nacierały. Stare muszą być pułki. A on sam, Czarniecki, wesół, dufny?
— Tak dufny, jakobyto on pod Gołębiem rozgromił. Teraz tem bardziej musiały się serca w nich podnieść, bo o gołębskiej już zapomnieli, a krasiczyńską wiktoryą się chwalą. Wasza królewska mość! co mi kazał Czarniecki powtórzyć, tom powtórzył, ale gdym już wyjeżdżał, zbliżył się do mnie ktoś ze starszyzny, człek potężny, stary i rzekł mi, iż jest ten, który wiekopomnego Gustawa Adolfa w ręcznym boju rozciągnął. Siła i przeciwko waszej królewskiej mości bluźnił, inni zaś mu wtórowali. Tak oni się chełpią! Odjechałem wśród urągań i wymyślań…
— Mniejsza z tem! — odparł Karol Gustaw. — Czarniecki nie rozbity i wojska już zebrał, to grunt. Tem śpieszniej musimy iść naprzód, aby polskiego Daryusza jaknajprędzej dosięgnąć. Waszmościom wolno już odejść. Wojsku rozgłosić, że owe pułki od kup chłopskich na oparzeliskach zginęły Idziemy naprzód!
Oficerowie wyszli, Karol Gustaw został sam. Przez czas jakiś dumał posępnie. Miałożby zwycięstwo pod Gołębiem żadnych owoców nie przynieść, położenia nie zmienić, owszem większą tylko zaciekłość w całym tym kraju rozbudzić?