— Vivat! vivat!
— Panie Zagłoba! — zawołał starosta — króla szwedzkiego nie puszczę do Zamościa, a waszmości z Zamościa!
— Panie starosto, dziękuję za łaskę, ale tego wasza dostojność nie uczynisz, bo ilebyś Carolusa pierwszem postanowieniem zmartwił, tylebyś go drugiem ucieszył.
— Dajże parol, że do mnie po wojnie przyjedziesz, co?
— Daję…
Długo jeszcze ucztowano, poczem sen począł morzyć rycerzy, więc poszli na spoczynek, zwłaszcza, że wkrótce miały się dla nich zacząć bezsenne noce, bo Szwedzi byli już blisko i przednich straży spodziewano się lada godzina.
— Taki on Zamościa naprawdę nie da — mówił Zagłoba, wracając do swej kwatery ze Skrzetuskimi i Wołodyjowskim. — Zauważyliście waszmościowie, jakeśmy się pokochali… Dobrze nam się będzie w Zamościu działo i mnie i wam. Przystaliśmy do siebie z panem starostą tak, że żaden stolarz futrowania lepiej nie połączy. Dobre panisko…. Hm!…. Gdyby był moim kozikiem i gdybym go u pasa nosił, częstobym go o osełkę wecował, bo trochę tępy…. Ale dobry człek i ten nie zdradzi, jako oni skurczybykowie birżańscy…. Uważaliście, jako magnatowie lgną do starego Zagłoby… Nic, tylko się opędzać… Ledwiem się od Sapiehy wykaraskał, już jest drugi…. Ale tego nastroję, jako basetlę i taką na nim aryą Szwedom zagram, że się na śmierć pod Zamościem