się w bezładne roje. Widocznie zabierali się do roztasowywania namiotów i do sypania szańczyków.
— Ot i są! — rzekł pan starosta.
— Są psubraty! — odrzekł Zagłoba.
— Możnaby ich człeka po człeku palcem rachować.
— Tacy starzy praktycy, jak ja, nie potrzebują rachować, jeno okiem rzucą. Jest ich dziesięć tysięcy jazdy i ośm piechoty z artyleryą. Jeślim się o jednego gemajna, albo o jednego konia omylił, gotówem całą fortuną za omyłkę zapłacić.
— Zali tak można wymiarkować?
— Dziesięć tysięcy jazdy i ośm piechoty, żebym tak zdrów był! W Bogu nadzieja, że w znacznie szczuplejszej liczbie odejdą, niech tylko jednę wycieczkę poprowadzę.
— Słyszysz waszmość, aryą grają!
Rzeczywiście trębacze z doboszami wystąpili przed pułki i zagrzmiała bojowa muzyka. Przy jej odgłosie nadchodziły bliżej dalsze pułki i otaczały zdala miasto. Nakoniec od zbitych tłumów oderwało się kilkunastu jezdców. Wpół drogi pozasadzali białe chusty na miecze i poczęli niemi powiewać.
— Poselstwo! — rzekł Zagłoba. — Widziałem jak do Birżów złodzieje przyjechali z taką samą fantazyą i wiadomo, co z tego wypadło.
— Zamość nie Birże, a ja nie wojewoda wileński! — odparł pan starosta.
Tymczasem tamci zbliżyli się do bramy. Po krótkiej chwili przyskoczył do pana starosty oficer służbowy z oznajmieniem, iż pan Jan Sapieha pra-