że trzeba było chyba stoczyć bój otwarty, bo tak przezorny wojownik, jak król szwedzki i taka wyćwiczona armia nie dadzą się zejść niespodzianie. Zagłoba, widząc stałe postanowienie starościńskie w tym względzie, tem bardziej nalegał i zaręczał, że sam wycieczkę poprowadzi.
— Zbyt waszmość jesteś krwi chciwy! — odpowiedział pan Sobiepan. — Nam dobrze, Szwedom źle, przecz mamy do nich chodzić? Waszmość polec możesz, a tyś mi jako konsyliarz potrzebny, bo waścinym to dowcipem takem Forgella skonfundował, o Niderlandach wspomniawszy.
Pan Zagłoba odpowiedział, że nie może wytrzymać w murach, tak mu do Szwedów pilno, lecz słuchać musiał.
Więc w braku innego zajęcia, czas spędzał na murach między żołnierstwem, przestróg i rad z powagą udzielając, których wszyscy z niemałym szacunkiem słuchali, mając go za wojownika wielce doświadczonego i jednego w Rzeczypospolitej z najprzedniejszych. A on radował się w duszy, patrząc na obronę i na fantazyą rycerską.
— Panie Michale! — mówił do Wołodyjowskiego — inny już duch w Rzeczypospolitej i w szlachcie, inne czasy. Nikt już o zdradzie i o poddaniu się nie myśli, a każden z życzliwości dla Rzeczypospolitej i majestatu gotów wprzód gardło dać, nim krokiem nieprzyjacielowi ustąpi. Pamiętasz, jakoto rok temu ze wszystkich stron się słyszało: ten zdradził! ów zdradził, ów protekcyą przyjął, a ninie Szwedzi już więcej od nas protekcyi potrzebują, których jeśli dyabeł nie poproteguje, to ich wkrótce weźmie. Bo my tu