czył, sam siekł, sam własną ręką ścinał — pędząc za kupą tak, jak gdyby tym samym pędem chciał na Jarosław uderzyć.
Nakoniec dobiegli o staję do mostu. Krzyki z pola doleciały do obozu szwedzkiego. Mnóstwo żołnierzy i oficerów wybiegło z miasta patrzeć co się za rzeką dzieje. Zaledwie spojrzeli — dostrzegli i poznali rajtarów, którzy rano wyszli z obozu.
— Oddział Kanneberga! oddział Kanneberga! — poczęło krzyczeć tysiące głosów.
— W pień niemal wycięci! Ledwie sto ludzi bieży!
W tej chwili przygalopował sam król, a z nim Wittemberg, Forgell, Müller i inni jenerałowie.
Król pobladł.
— Kanneberg! — rzekł.
— Na Chrystusa i jego rany! Most nie wykończony! — zawołał Wittemberg — wytną ich do nogi!
Król spojrzał na rzekę wezbraną wiosennemi wody; szumiała żółtą falą, o przeprawieniu pomocy wpław nie było co i myśleć.
Tamci zbliżali się coraz więcej.
Wtem znów poczęto krzyczeć:
— Wozy królewskie i gwardya nadciąga! Zginą i ci!
Jakoż zdarzyło się, że część królewskiego kredensu, ze stoma ludźmi pieszej gwardyi, wynurzyła się w tej chwili inną drogą z przyległych lasów. Spostrzegłszy co się dzieje, ludzie z eskorty w przekonaniu, że most gotowy, poczęli zdążać co sił ku miastu.
Lecz dostrzeżono ich z pola — zaczem natychmiast ze trzysta koni ruszyło ku nim całym pędem, a na czele