rzył, już Lubomirski nietylko chce iść razem, ale pod komendę się poddaje. Morzy się tam frasunkiem pan Czarniecki, ale ja go pocieszę… A co, Janie, umie sobie Zagłoba z magnatami rady dawać?
— Tedy powiadam, że z podziwienia pary z gęby puścić nie mogłem.
— Znam ja ich! Pokaż któremu koronę i róg gronostajowego płaszcza, to możesz go pod włos głaskać, jak charcie szczenię, jeszcze ci się ugnie i sam krzyża nadstawi... Żaden kot nie będzie się tak oblizywał, choćbyś mu prospectus z samych sperek pokazał. Najpoczciwszemu oczy z pożądliwości na wierzch wylizą, a trafi się szelma, jako był książe wojewoda wileński, to i ojczyznę zdradzić gotów. Coto za ludzka próżność! Panie Jezu! żebyś mi dał tyle tysięcy, iluś kandydatów do tej korony stworzył, tobym i sam kandydował… Bo jeśli który z nich myśli, że mam się za gorszego od niego, to niech mu od własnej pychy żywot pęknie… Taki dobry Zagłoba, jak i Lubomirski, tylko w fortunie różnica…. Tak, tak, Janie…. Czy myślisz, żem go naprawdę w rękę pocałował? Siebiem w wielki palec pocałował, a jego jenom nosem szturgnął… Pewno go tak, odkąd żywie, nikt w pole nie wywiódł. Rozsmarowałem go jako masło na grzance dla pana Czarnieckiego… Daj Boże naszemu królowi jak najdłuższe życia, ale na wypadek elekcyi, sobie wolałbym dać kreskę, niż jemu… Roch Kowalski dałby mi drugą, a pan Michał oponentówby wysiekł… Boga mi! zarazbym cię hetmanem wielkim koronnym uczynił, pana Michała po Sapieże litewskim… a Rzędziana podskarbim…. Tenby dopiero żydowinów podatkami cisnął!…. Mniejsza wreszcie