— Jam Kowalski, a to pani Kowalska. Idźcie do wszystkich dyabłów!!
— Rozum mu się pomieszał! — poczęto wołać.
— Konia mi dawajcie! jeszcze doścignę! — wołał Roch.
Lecz oni wzięli go pod ręce i choć się rzucał, poprowadzili nazad ku Rudnikowi, uspokajając i pocieszając po drodze.
— Dałeś mu Pietra! — wołali. — Na co mu to przyszło, temu wiktorowi, temu pogromicielowi tylu państw, miast, wojsk!
— Cha! cha! Poznał polskich kawalerów!
— Sprzykrzy mu się w Rzeczypospolitej. Ciasne nań termina przyszły!
— Vivat Roch Kowalski!
— Vivat! vivat najmężniejszy kawaler! chluba całego wojska!
I poczęto pić z manierek. Dano Rochowi, a on do dna jeden bukłaczek wychylił i pocieszył się zaraz znacznie.
W czasie owego pościgu za królem na bojanowskiej drodze, rajtarzy przed plebanią bronili się jednak z godną tego sławnego pułku odwagą. Lubo napadnięci niespodzianie i zrazu bardzo prędko rozproszeni, równie prędko zebrali się przez to samo, że ich otoczono gęstą kupą, koło błękitnego sztandaru. Ani jeden nie poprosił o pardon, ale stanąwszy koń przy koniu, ramię przy ramieniu, bodli rapierami tak zaciekle, iż przez chwilę zwycięstwo zdawało się chylić na ich stronę. Trzeba ich było albo nanowo rozrywać, co stało się niepodobnem, gdyż naokół otaczała ich wstęga polskich jezdców, albo wyciąć do nogi. Uznał tę drugą myśl za lepszą